• Wejdź z nami w piękny świat św. Franciszka

YouTube facebook

O odchodzeniu św. Antoniego z ziemskiego życia

13 czerwca Kościół na całym świecie wspomina potężnego Świętego. Kanonizowany niecały rok po śmierci, niezawodny patron, niezwykły kaznodzieja – św. Antoni Padewski. Z okazji jego święta zapraszamy do lektury fragmentu „Opowieści br. Łukasza”, czyli bł. Łukasza Belludiego, sekretarza Świętego Padewczyka o tym jak Antoni odchodził z ziemi do nieba.



Śmierć św. Antoniego, autor nieznany

Ostatnie tygodnie życia brat Antoni spędził w Camposampiero. Po Wielkanocy bardzo się rozchorował. […] Gdy tylko odzyskał siły, przez całe ranki pracował nad kazaniami świątecznymi. Sam nie mógł już pisać, nie mógł zapanować nad ręką. Wtedy ja okazałem mu się potrzebny. Dyktował mi, a ja zapisywałem jego kazania.

Tego ranka, w piątek, 13 czerwca, wcześnie odprawił Mszę świętą, odmówił z braćmi Jutrznię oraz Prymę i zaraz zabraliśmy się do pracy. Chciał dokończyć kazanie na święto Apostołów Piotra i Pawła, które pisaliśmy już ze trzy dni. Pamiętam do dziś niektóre ostatnie zdania, jakie mi dyktował.

Ładnie nam się dziś pracowało, powiedział do mnie, gdy po odmówieniu Seksty, szliśmy na obiad. Był ożywiony, cieszył się, że wracają mu siły, choć oddychał z trudem i czasem nawet jednego słowa nie mógł na krótkim oddechu dokończyć.

Pomodliliśmy się. Podano nam rzadką polewkę z grubej mąki pszennej. Była to łagodna potrawa, która nawet dziecku nie może zaszkodzić. Widziałem, że zjadł ją z apetytem. Ale gdy skończył, ogarnęła go nagła senność. Zamknął oczy i spuścił głowę.
– Co ci jest bracie Antoni? – zapytał gwardian, gdy ten nawet nie zauważył, że podawano mu fasolę w sosie jarzynowym.
– Bardzo mi się chce spać i czuję się słaby. Może brat Łukasz zaprowadzi mnie do łóżka. Odpocznę nieco. Chciał wstać, ale nie mógł utrzymać się na nogach. Dwaj najsilniejsi bracia poprowadzili go, wziąwszy go pod ręce i tak położyliśmy go do łóżka. Chciałem przy nim zostać, ale prosił, bym powrócił do obiadu, a gdy skończę, bym mu przyniósł trochę wody.

Z trudem przełknąłem trochę fasoli. Wziąłem ze stołu gliniany dzbanek oraz kubek i poszedłem do niego. Leżał na wznak z otwartymi oczami. Był zlany potem. Gdy pomogłem mu napić się wody, powiedział z wysiłkiem.
– Bracie, to już może być koniec. Jeszcze nigdy nie czułem się tak słaby. Chciałbym umrzeć w swoim klasztorze. Tu narobilibyśmy kłopotu braciom i naszemu dobremu hrabiemu. Nie mówcie mu, że jestem tak słaby, zabrałby mnie siłą do siebie, aby mnie leczyć, a przecież bratu mniejszemu nie wypada umierać w pałacu.

Przekazałem jego słowa bratu gwardianowi.
– Wolelibyśmy – odpowiedział – aby tu umarł nasz święty Brat, rozsławiłoby to naszą pustelnię w Camposampiero, skoro jednak takie ma życzenie, postaram się go przewieźć do Padwy. Nasz przyjaciel Piero, choć zwozi dziś zboże, nie odmówi nam przysługi.

Nie upłynęła godzina, gdy Piero przyjechał swym chłopskim wozem, zaprzężonym w parę wołów, wymoszczonym słomą. Wiedzieliśmy, że taka podróż będzie trwała długo, ale liczyliśmy, że powolna jazda mniej zmęczy chorego. Na słomę położyliśmy nakrycie z łóżka i na nim ułożyliśmy Brata, który starał się uśmiechać, ale mówić nic nie mógł.  Długo się w nas wpatrywał, a my wszyscy wpatrzeni w jego czyste oczy, kroczyliśmy za wozem, dopóki ich nie przymknął. Wtedy gwardian polecił braciom wrócić do domu. Został tylko on sam i jeden młody silny braciszek, który niósł dzban z wodą, no i ja, niosłem świeży jeszcze rękopis kazań, a inne książki złożyłem w worku na wozie. Wierzyłem jeszcze, że w Padwie brat Antoni powróci do sił i dokończy układać kazania świąteczne.

Wóz jechał powoli. Towarzyszyliśmy Bratu z obu stron wozu. Widać było, że cierpiał, ile razy wóz podskoczył na nierównej drodze, albo woły silniej nim szarpnęły.

Dzień był gorący i prażyło słońce. Często zatrzymywaliśmy się w cieniu, gdy przy drodze spotkaliśmy kępę drzew. Brat Antoni otwierał czasem oczy, jakby chciał zobaczyć gdzie jest. Po trzech, może po czterech godzinach znaleźliśmy się naprzeciw naszego klasztoru w Arcella. Brat gwardian kazał wóz zatrzymać. Antoni otworzył oczy i zapytał, gdzie jest. Gdy usłyszał, gdzie jest, powiedział, że chciałby na chwilę zejść z wozu. Wszyscy trzej bracia mieszkający tutaj przybiegli na nasz widok i razem zanieśliśmy go nie do braci, lecz do celi gościnnej sióstr, przylegającej do samego kościoła. Gdyśmy go podnieśli, na wozie zobaczyliśmy krew.

Siostra Helena otwierała nam już drzwi i rozpłakała się na widok słabego i krwawiącego Brata, którego nazywała prowincjałem, choć już od roku nim nie był. Uśmiechnął się do niej, ale mówić nie miał siły. Zostawiliśmy ich na chwilę samych, a my wyszliśmy, aby się naradzić, co dalej robić. Obaj gwardiani doszli do wniosku, że w takim stanie dalej jechać nie można. Niech tu odpocznie przez noc. Gwardian z Arcella wysłał jednego ze swych braci do miasta do klasztoru Najświętszej Bogarodzicy, aby powiadomić braci o sytuacji. Gwardian z Camposampiero kazał Pierowi wracać do domu, odesłał z nim również młodego brata Odoryka. A my, obaj gwardianowie i ja wróciliśmy do celi, gdzie leżał. Siostra Helena klęczała przy niskim łóżku wpatrzona w brata i silnym głosem odmawiała modlitwę: „Witaj, Królowo, Matko miłosierdzia...”, którą on powtarzał, poruszając bezgłośnie ustami. Gdy skończyła, pochyliła się nad nim, jakby chciała go ucałować, ale wyrzekła tylko:
– Nie odchodź, ojcze, jesteś nam bardzo potrzebny!
– To nie ode mnie zależy – wyszeptał tak mocno, że wszyscy usłyszeliśmy.
Potem popatrzył na gwardiana z Arcella i powiedział z wysiłkiem:
– Bracie gwardianie, przygotuj mnie na ostatnią drogę. Wysłuchaj mojej spowiedzi. Zostawiliśmy ich samych.
Spowiedź trwała jakieś pół godziny. Gwardian wyszedł z twarzą zalaną łzami i powiedział, że idzie po Pana naszego.

Gdy weszliśmy, brat Antoni był zupełnie zmieniony. Jego twarz była rozpromieniona radością.
– Nie dokończymy już naszej roboty, bracie Sekretarzu. Cieszę się, że Pan pozwolił mi trochę popracować w swojej winnicy. Teraz już mnie wzywa. Nie płaczcie. Trzeba się cieszyć, wkrótce zobaczę naszego Zbawiciela i Jego Matkę. Będę mógł porozmawiać dowoli z bratem Franciszkiem, którego tak rzadko widywałem na ziemi i musiałem zgadywać, jakie są jego życzenia.
– Czekając na Syna, uczcijmy Jego Matkę – tu zaczął cichym, ale czystym głosem śpiewać ulubiony hymn, podjęliśmy śpiew i my wszyscy.
O Pani wielce chwalebna,
Od gwiazd na niebie wznioślejsza,
Własnego Stwórcę i Syna
Karmiłaś piersią matczyną!
Przez Ewę dobro stracone
Przywracasz rodząc Jezusa
I grzesznym godnym litości,
Wskazujesz drogę do raju.
O Bramo Króla wszechświata
Promieniejąca jasnością,
Niech życie dane przez Ciebie
Z weselem wielbią zbawieni.
Niech Ojca z Duchem Najświętszym
I Twoim Synem, Dziewico,
Wysławia wszystko na wieki,
Gdyż On przyodział Cię łaską. Amen.


W tej chwili wszedł brat gwardian ubrany w komżę i kapę, jak na procesję. Towarzyszył mu trzeci z miejscowych braci z zapaloną świecą oraz kilka sióstr klarysek. Złote naczynie z Eucharystią postawił na stole, a sam najpierw namaścił brata Antoniego świętym olejem. Byliśmy wzruszeni, gdy namaszczał usta Świętego, które tak często chwaliły Pana, i oczy, które zawsze dostrzegały ludzkie potrzeby, i uszy, które cierpliwie wsłuchiwały się w skargi ludzi i wysłuchiwały grzechy tych, co pragnęli się nawrócić, i ręce, które tyle razy przynosiły ukojenie rozpalonym głowom, a przede wszystkim piastowały Ciało Pańskie, ukryte pod postacią chleba i błogosławione nogi, które nosiły naszego brata po całym świecie, by głosił Dobrą Nowinę naszego Pana.
Nawet naszemu świętemu Bratu zalśniły oczy wilgocią, gdy słuchał modlitw towarzyszących namaszczeniu.

Na przyjęcie świętego Wiatyku brat Antoni usiadł na łóżku. A ponieważ nie mógł utrzymać się w tej pozycji, podtrzymaliśmy go pod ramiona.
–  Przyjmij Ciało naszego Pana Jezusa Chrystusa na drogę do wieczności, abyś mógł Go tam spotkać twarzą w twarz i na wieki cieszyć się widzeniem Jego Oblicza.

Choć z trudem, Brat nasz przełknął Ciało Pańskie, nie chcąc nawet popić Go wodą. Na jego twarzy znów pojawił się ten promienny pokój, który już widzieliśmy na niej po spowiedzi. Przymknął oczy i zatopił się w modlitwie. Modliliśmy się i my stojąc lub klęcząc jak najdalej od niego, aby mu w spotkaniu z Panem nie przeszkadzać. Modlił się tak może kwadrans, a może mniej, trudno było liczyć czas. W pewnej chwili jego twarz bardzo się rozjaśniła, mieliśmy wrażenie, że bijąca od niej jasność rozświetla pokój i nas wszystkich. Brat Antoni uniósł się, wyciągnął ręce i poruszył ustami, jakby mówił do kogoś, słów jednak nie słyszeliśmy. Miejscowy gwardian zapytał go głośno:
– Co widzisz, bracie Antoni?
– Widzę Pana mego! – odpowiedział i nie zwracał już na nas żadnej uwagi, choć do celi wszedł gwardian od Matki Bożej i inni bracia. Padliśmy wszyscy na kolana i ktoś zaczął modlitwę: Ojcze nasz... Zanim skończyliśmy jeden pacierz, opadł na poduszki i odszedł cicho ze swoim Panem, pozostawiając nam swoje schorowane ciało z uśmiechniętą twarzą.

– Wieczny odpoczynek racz mu dać, Panie – odezwał się jego gwardian, który był świadkiem tylko ostatniego tchnienia. – A światłość wiekuista niechaj mu świeci – dokończyliśmy modlitwę za zmarłych, choć wierzyliśmy, że ta światłość już mu świeci i nie zgaśnie na wieki.

– Siostra Helena podeszła do łóżka i ze czcią ucałowała jego rękę. Zrobiłem to samo, a po mnie podszedł jego gwardian i zamknął mu powieki.

stat4u PageRank Checking Icon