Pani Jakobina z Settesoli
8 marca obchodzimy Dzień Kobiet. Z kobiet w otoczeniu św. Franciszka kojarzmy najczęściej tylko św. Klarę. Dlatego chcemy w tym dniu – razem z Tomaszem z Celano – opowiedzieć o innej kobiecie, bardzo ważnej dla św. Franciszka – pani Jakobinie z Settesoli, zamożnej Rzymiance, którą z Franciszkiem z Asyżu łączyła niezwykła przyjaźń. Zapraszamy!
Źródła franciszkańskie mówią, że Jakobina z Settesoli miała ok. 22 lat, kiedy poznała św. Franciszka. Oznacza to, że była niemalże jego rówieśnicą, a nie jak stereotypowo się sądzi – „starszą rzymską matroną”. Mieszkała w Rzymie i pochodziła z bogatego rodu. Była wdową po arystokracie i rycerzu, Graziano Frangipane, z rodu Flawiuszów Anicjuszów z rzymskiej gałęzi Settizonio lub Settisolio. Miała z nim dwóch synów: Jana i Gracjana, którym poświęciła swoje życie. Po śmierci męża, zarządzała kilkoma zamkami i majątkami ziemskimi. Św. Franciszek zwykł odwiedzać ją za każdym razem, kiedy przebywał w Rzymie. W roku 1209, kiedy udał się do papieża Innocentego III z prośbą o zatwierdzenie reguły dla tworzącego się Zakonu, także udzieliła mu pomocy.
Można się też domyślać, że zaopatrywała ona Zakon w płótno i odzież. Pewnego razu, za jej dobro i troskę, Franciszek podarował jej baranka, którego sam wychował jeszcze w Porcjunkuli. Jakobina pomagała więc Franciszkowi, a on, jak mógł, odwdzięczał się tą samą dobrocią. Pod wpływem rozmów z Asyżaninem Jakobina umorzyła również wszystkie długi, jakie ludzie zaciągnęli nie tylko wobec niej, ale także wcześniej – wobec jej męża.
Jakobina jako jedyna kobieta była świadkiem śmierci św. Franciszka. Dość sporo informacji o Jakobinie możemy znaleźć w rozdziale 8. Zbioru Asyskiego. Pojawia się ona w ostatnich dniach życia Franciszka, kiedy to wraz z synem i licznym orszakiem udaje się do Porcjunkuli, by odwiedzić umierającego Franciszka pod koniec września 1226 r.
Jakobina jako jedyna kobieta była świadkiem śmierci św. Franciszka. Dość sporo informacji o Jakobinie możemy znaleźć w rozdziale 8. Zbioru Asyskiego. Pojawia się ona w ostatnich dniach życia Franciszka, kiedy to wraz z synem i licznym orszakiem udaje się do Porcjunkuli, by odwiedzić umierającego Franciszka pod koniec września 1226 r.
Asyżanin podyktował list, w którym – informując ją o swoim stanie – prosił o przysłanie niebarwionego płótna, z którego można by uszyć tunikę do pogrzebu, oraz mostacciolo, ciasto migdałowe, które Jakobina piekła dla niego, kiedy odwiedzał ją w Rzymie. Zanim jednak list został wysłany, Jakobina zapukała do drzwi, przynosząc ze sobą to, o co prosił św. Franciszek.
Po śmierci przyjaciela Jakobina prawdopodobnie pozostała w kontakcie z jego towarzyszami, ale jedynym dowodem na to jest wizyta, którą złożyła bratu Idziemu w pobliżu Perugii. Data jej śmierci jest niepewna. Być może był to rok 1239. Pewne jest natomiast miejsce jej pochówku – w Asyżu, dokąd udała się w ostatnich latach życia. Do roku 1932 jej grobowiec znajdował się w dolnej bazylice św. Franciszka w Asyżu za ołtarzem głównym, po lewej stronie, gdzie wciąż widoczny jest fresk z jej wizerunkiem. Wraz z odnowieniem grobu Franciszka z okazji obchodów 700-lecia jego śmierci, grób Jakobiny został przeniesiony na skrzyżowanie dwóch ramp prowadzących w dół do grobu Świętego, wokół którego umieszczono groby jego czterech towarzyszy: Rufina, Leona, Masseo i Angelo Tancredi. Na nowy grób przeniesiono również tablicę: Hic requiescit Jacoba sancta nobilisque romana.
A co mówi o niej Tomasz z Celano?
Jakobina z Settesoli, zarówno sławna jak i święta w mieście Rzymie,
zasłużyła u świętego na szczególny przywilej miłości. Nie moja to rzecz
opisywać ku jej chwale jej sławetne pochodzenie, godność rodziny, czy
wreszcie zadziwiającą doskonałość jej cnót i długoletnią
wstrzemięźliwość wdowieństwa.
Otóż święty zapadł był na tę chorobę, która zamykając serię wszystkich jego schorzeń, dopełniła szczęśliwego biegu życia błogosławionym zejściem. Wtedy, na kilka dni przed śmiercią, chciał posłać po panią Jakobinę do Rzymu, ażeby co prędzej przybyła, jeżeli pragnie go jeszcze zobaczyć przed jego powrotem do ojczyzny niebieskiej, skoro tak żarliwie miłowała go jako wygnańca na ziemi. Piszą list, szukają szybkiego gońca, a znalezionego sposobią do drogi. Nagle przed drzwiami usłyszano tętent koni, hałas żołnierzy, wspaniały przybył orszak. Jeden z towarzyszy podszedł do drzwi i tu zastał obecną tę, do której jako nieobecnej dopiero co sposobił posłańca. Cały przyjęty zdumieniem co prędzej pobiegł do świętego i nie posiadając się z radości, oznajmił: „Ojcze, przynoszę ci dobrą nowinę!”. A Święty zaraz uprzedził go w odpowiedzi, mówiąc: „Błogosławiony Bóg, który brata naszego panią Jakobinę posłał do nas! Otwórzcie wrota i wprowadźcie ją do środka, ponieważ dla brata Jakobiny nie musimy stosować zakazu wchodzenia kobiet!”.
Wśród szlachetnych gości wybucha wielka radość, a wśród duchowych uprzejmości płynęły łzy. To był cud: okazuje się, że święta niewiasta przywiozła wszystko, co zostało wymienione w napisanym poprzednio liście, jako potrzebne na pogrzeb Ojca. Przywiozła: prześcieradło popielatego koloru dla przykrycia ciała po śmierci, także dużo świec, całun na twarz, poduszkę pod głowę i pewien przysmak, jaki Święty lubił. I tak wszystko, czego pragnął jego duch, Bóg mu podsunął. Oczywiście opowiem dalej wydarzenia tej podróży, by szlachetnej wędrownicy nie zostawiać bez pociechy.
Wielka rzesza ludzi, przede wszystkim lud pobożny z miasta, oczekuje na bliskie narodziny Świętego ze śmierci do nieba. Ale Święty, wzmocniony przybyciem pobożnej rzymianki, zda się pożyje troszkę dłużej. Stąd też owa pani postanowiła zostać sama z synami i paroma giermkami, a resztę świty odesłać z powrotem. Na to Święty do niej: „Zaniechaj, bo ja odejdę w sobotę, a ty w niedzielę powrócisz razem ze wszystkimi”. Tak też się stało: o oznaczonej godzinie wkroczył do Kościoła triumfującego on, który mężnie walczył w Kościele walczącym. Pomijam zbiegowisko ludzi, okrzyki uniesienia, uroczyste bicie dzwonów, potoki łez; pomijam płacz synów, szlochanie najbliższych, westchnienia towarzyszy. Przejdę do tego, co zdoła pocieszyć podróżniczkę, pozbawioną pociechy ojcowskiej.
Tak więc ukradkiem, ją osobno, całą zalaną łzami, prowadzą do zwłok przyjaciela, by mogła je wziąć w ramiona, a wikariusz rzecze: „Oto ten, którego miłowałaś jako żywego, obejmij go teraz jako martwego!”. Ona zaś płacząc nad ciałem gorącymi łzami, jęczy żałosnym głosem i szlochaniem, a ponawiając żałobne uściski i pocałunki, zdejmuje zasłonę, by zobaczyć go odsłoniętego. Cóż więcej? Kontempluje owo drogie naczynie, w którym ukrył się drogocenny skarb, zdobny pięcioma perłami stygmatów, które wyrzeźbiła ręka samego Wszechmogącego, na podziw całemu światu. Ogląda je i napełniona niezwykłą radością odżywa przy zmarłym przyjacielu. Przeto radzi, żeby nie zatajać ani nie ukrywać w jakikolwiek sposób tego niesłychanego cudu, ale daje bardzo mądrą radę, żeby pokazać go wszystkim naocznie. Dlatego wszyscy pośpiesznie biegną to zobaczyć, a stwierdziwszy prawdziwość tego, czego Bóg nie dokonał w żadnym innym narodzie, wpadają w podziw i zdumienie. Zatrzymuję pióro, nie chcąc bełkotać, gdyż jasno wyłożyć nie potrafię. Jan Frigia Pennate, wówczas jeszcze chłopiec, później prokonsul w Rzymie i urzędnik świętego pałacu, wbrew wszelkim wątpliwościom z własnej woli stwierdził i przysiągł, że wtedy właśnie razem ze swoją matką na własne oczy widział i rękami dotykał stygmatów Zmarłego.
Podróżniczka Jakobina, pocieszona znamienitą łaską, powróciła do domu, a my przejdźmy do innych cudów, które zdarzyły się po śmierci świętego.
(Tomasz z Celano, Traktat o cudach św. Franciszka)
Otóż święty zapadł był na tę chorobę, która zamykając serię wszystkich jego schorzeń, dopełniła szczęśliwego biegu życia błogosławionym zejściem. Wtedy, na kilka dni przed śmiercią, chciał posłać po panią Jakobinę do Rzymu, ażeby co prędzej przybyła, jeżeli pragnie go jeszcze zobaczyć przed jego powrotem do ojczyzny niebieskiej, skoro tak żarliwie miłowała go jako wygnańca na ziemi. Piszą list, szukają szybkiego gońca, a znalezionego sposobią do drogi. Nagle przed drzwiami usłyszano tętent koni, hałas żołnierzy, wspaniały przybył orszak. Jeden z towarzyszy podszedł do drzwi i tu zastał obecną tę, do której jako nieobecnej dopiero co sposobił posłańca. Cały przyjęty zdumieniem co prędzej pobiegł do świętego i nie posiadając się z radości, oznajmił: „Ojcze, przynoszę ci dobrą nowinę!”. A Święty zaraz uprzedził go w odpowiedzi, mówiąc: „Błogosławiony Bóg, który brata naszego panią Jakobinę posłał do nas! Otwórzcie wrota i wprowadźcie ją do środka, ponieważ dla brata Jakobiny nie musimy stosować zakazu wchodzenia kobiet!”.
Wśród szlachetnych gości wybucha wielka radość, a wśród duchowych uprzejmości płynęły łzy. To był cud: okazuje się, że święta niewiasta przywiozła wszystko, co zostało wymienione w napisanym poprzednio liście, jako potrzebne na pogrzeb Ojca. Przywiozła: prześcieradło popielatego koloru dla przykrycia ciała po śmierci, także dużo świec, całun na twarz, poduszkę pod głowę i pewien przysmak, jaki Święty lubił. I tak wszystko, czego pragnął jego duch, Bóg mu podsunął. Oczywiście opowiem dalej wydarzenia tej podróży, by szlachetnej wędrownicy nie zostawiać bez pociechy.
Wielka rzesza ludzi, przede wszystkim lud pobożny z miasta, oczekuje na bliskie narodziny Świętego ze śmierci do nieba. Ale Święty, wzmocniony przybyciem pobożnej rzymianki, zda się pożyje troszkę dłużej. Stąd też owa pani postanowiła zostać sama z synami i paroma giermkami, a resztę świty odesłać z powrotem. Na to Święty do niej: „Zaniechaj, bo ja odejdę w sobotę, a ty w niedzielę powrócisz razem ze wszystkimi”. Tak też się stało: o oznaczonej godzinie wkroczył do Kościoła triumfującego on, który mężnie walczył w Kościele walczącym. Pomijam zbiegowisko ludzi, okrzyki uniesienia, uroczyste bicie dzwonów, potoki łez; pomijam płacz synów, szlochanie najbliższych, westchnienia towarzyszy. Przejdę do tego, co zdoła pocieszyć podróżniczkę, pozbawioną pociechy ojcowskiej.
Tak więc ukradkiem, ją osobno, całą zalaną łzami, prowadzą do zwłok przyjaciela, by mogła je wziąć w ramiona, a wikariusz rzecze: „Oto ten, którego miłowałaś jako żywego, obejmij go teraz jako martwego!”. Ona zaś płacząc nad ciałem gorącymi łzami, jęczy żałosnym głosem i szlochaniem, a ponawiając żałobne uściski i pocałunki, zdejmuje zasłonę, by zobaczyć go odsłoniętego. Cóż więcej? Kontempluje owo drogie naczynie, w którym ukrył się drogocenny skarb, zdobny pięcioma perłami stygmatów, które wyrzeźbiła ręka samego Wszechmogącego, na podziw całemu światu. Ogląda je i napełniona niezwykłą radością odżywa przy zmarłym przyjacielu. Przeto radzi, żeby nie zatajać ani nie ukrywać w jakikolwiek sposób tego niesłychanego cudu, ale daje bardzo mądrą radę, żeby pokazać go wszystkim naocznie. Dlatego wszyscy pośpiesznie biegną to zobaczyć, a stwierdziwszy prawdziwość tego, czego Bóg nie dokonał w żadnym innym narodzie, wpadają w podziw i zdumienie. Zatrzymuję pióro, nie chcąc bełkotać, gdyż jasno wyłożyć nie potrafię. Jan Frigia Pennate, wówczas jeszcze chłopiec, później prokonsul w Rzymie i urzędnik świętego pałacu, wbrew wszelkim wątpliwościom z własnej woli stwierdził i przysiągł, że wtedy właśnie razem ze swoją matką na własne oczy widział i rękami dotykał stygmatów Zmarłego.
Podróżniczka Jakobina, pocieszona znamienitą łaską, powróciła do domu, a my przejdźmy do innych cudów, które zdarzyły się po śmierci świętego.
(Tomasz z Celano, Traktat o cudach św. Franciszka)